niedziela, 19 kwietnia 2015

Głupota nie boli - Historia pewnej karty kredytowej

Sielankowy dzień, słoneczko świeci, ptaszki ćwierkają, ludzie po ulicy uśmiechnięci chodzą - to ktoś przyjdzie gotówkę wpłacić, to znowu ktoś inny wypłacić, ktoś pyta "jak to z tymi lokatami teraz", ktoś dom buduje i hipotekę by chciał... Wesoła rutyna.

No, ale co to za dzień, w którym ktoś nie nazwie mnie złodziejem, miejsca pracy burdelem i nie "zadzwoni do telewizji".

Stało się. Wchodzi. Twarz, jakby znajoma, purpurowa ze złości, rączki zaciśnięte w pięści, z jednej nieśmiało wystaje nasza karta kredytowa. Podchodzi i rzecze, nie dając mi służbowej formułki wyrecytować jak to miło go widzieć:

- Sku***syny! Złodzieje!

I tak przez dłuższą chwilę. Wykorzystując moment, który musiał przeznaczyć na nabranie powietrza do płuc, pytam co się stało.

Zanim przejdę do rzeczy, należy pokrótce wyjaśnić działanie karty kredytowej, bo nie każdy posiada i korzysta: jest do niej przypisana określona pula środków udostępnianych klientowi przez bank. 



Takie środki wymagają spłacenia w określonym terminie, który jest wyraźnie zaznaczony na wyciągu - niekoniecznie wszystko trzeba spłacać od razu, bo jest też tzw. kwota minimalna, po uregulowaniu której można z pozostałej części limitu korzystać swobodnie. Przykładowo - z limitu 1000 złotych użytkownik wyda 800. Przychodzi wyciąg, klient reguluje wspomnianą kwotę minimalną (u nas 3% wartości zadłużenia) i może korzystać z pozostałych dwóch stów (kruczek polega na tym, że w tej sytuacji naliczane są od długu odsetki). Jak spłaci te osiem stów, do dyspozycji ma znowu całą kwotę. Takie "zakupy z opóźnioną płatnością".

Przypomniałem sobie, skąd człowieka kojarzę: klient wziął sobie u nas wspomnianą kredytówkę twierdząc, że rozumie zasadę działania i wszystko jest jasne (taką sobie wprowadziliśmy w oddziale zasadę, że tłumaczymy jak działają produkty kredytowe, żeby nie było takich niespodzianek). Okazało się, że od momentu wyjścia od nas z plastikiem, zaczął się zakupowy szał - facet w ciągu jednego cyklu rozliczeniowego (miesiąca!) rozpieprzył całą dostępną kwotę, cały zadowolony, że wreszcie żyje jak panisko. A to żonę na kolację, a to kolegów na mecze "ojro" pozapraszał, a to córce do samochodu dołożył... Z "mordą" przyszedł jednak z powodu, po którym opadło mi absolutnie wszystko:

- Panie, ja już mam wakacje w Egipcie zarezerwowane, ja nie mam na te pierdoły czasu! Ja do jutra zapłacić muszę! No, to gdzie ta kasa?

Moja twarz przybrała wyraz, jakim z pewnością może pochwalić się upośledzony labrador i dotarło do mnie: człowiek zapytał, gdzie jest jego kolejne dwadzieścia tysięcy, bo tamto już się skończyło, a on prawie miesiąc już czeka... Po powrocie do miny "profesjonalne zatroskanie" i wytłumaczeniu, że to jednak nie tak działa, a banki nie mają w zwyczaju raczyć swoich klientów takimi prezentami, człowiek zbladł i zaczął się kiwać jak z chorobą sierocą. Na odchodnym rzucił, że przecież mu wakacje przepadną i co on żonie powie. Moja uwaga, że kartę lepiej spłacić, bo to najdroższy możliwy kredyt na rynku i zaraz zainteresuje się tym windykacja, nie została zaszczycona komentarzem.

Zamiast faceta do Egiptu pojedzie w tym roku komornik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz